Z cyklu: "A dzisiaj w pracy..." .
14.30 Tura. Ludzie z Wielkiej Berty głównie, śnieg widzieli może kilka razy w życiu,
niektórzy- tak, tak- w tenisówkach, a jeden nawet nie miał kurtki.
Birkenau. Zimno, sypie śniegiem, ZIMNO i ja z tą turą siedzę w bramie,
przy automacie z kawą i zarządzam 'fajf minyts brejk', żeby odtajać
jakoś po dwóch godzinach w Auschwitz i przed całą godziną jeszcze w
Birkenau.
Stoję
w przejściu między księgarnią a automatem z kawą, obok mnie ludzie z
grupy, w tym facet w tenisówkach i facet bez kurtki, i mówię im, że tu
zobaczymy jeszcze ruiny krematoriów. "O, ruiny". No ruiny. I że one są
kilometr drogi stąd, licząc od bramy znaczy się, w której sobie właśnie
kończymy kawę. I teraz miny tych kilku chłopaków z Londynu, którzy
przylecieli zobaczyć Kraków i coś ich podkusiło (albo jeden z nich ich
podkusił i tym gorzej dla niego), żeby zobaczyć Auschwitz. No i są tutaj
i ja jestem. Zimno, sypie śniegiem, ZIMNO i jeszcze do tego ja nie
dałam rady i wybuchnęłam śmiechem. Bo mimo, że im ZIMNO, to mi akurat
ciepło, że im sypie śniegiem, mi sypie najwyżej na czapkę, to oni
jeszcze za to zapłacili i to w dodatku mi zapłacili.
'Kilometr stąd?
'Tak, jeden. A później jeszcze drugi, żeby spod tych ruin wrócić tu do bramy'.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz