11.2.13

Z cyklu: "A dzisiaj w pracy..." .

14.30 Tura. Ludzie z Wielkiej Berty głównie, śnieg widzieli może kilka razy w życiu, niektórzy- tak, tak- w tenisówkach, a jeden nawet nie miał kurtki. Birkenau. Zimno, sypie śniegiem, ZIMNO i ja z tą turą siedzę w bramie, przy automacie z kawą i zarządzam 'fajf minyts brejk', żeby odtajać jakoś po dwóch godzinach w Auschwitz i przed całą godziną jeszcze w Birkenau.

Stoję w przejściu między księgarnią a automatem z kawą, obok mnie ludzie z grupy, w tym facet w tenisówkach i facet bez kurtki, i mówię im, że tu zobaczymy jeszcze ruiny krematoriów. "O, ruiny". No ruiny. I że one są kilometr drogi stąd, licząc od bramy znaczy się, w której sobie właśnie kończymy kawę. I teraz miny tych kilku chłopaków z Londynu, którzy przylecieli zobaczyć Kraków i coś ich podkusiło (albo jeden z nich ich podkusił i tym gorzej dla niego), żeby zobaczyć Auschwitz. No i są tutaj i ja jestem. Zimno, sypie śniegiem, ZIMNO i jeszcze do tego ja nie dałam rady i wybuchnęłam śmiechem. Bo mimo, że im ZIMNO, to mi akurat ciepło, że im sypie śniegiem, mi sypie najwyżej na czapkę, to oni jeszcze za to zapłacili i to w dodatku mi zapłacili.

'Kilometr stąd?
'Tak, jeden. A później jeszcze drugi, żeby spod tych ruin wrócić tu do bramy'.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz