31.10.13


W Auschwitz dzień jak co dzień. Rano miałam grupę starszych Brytyjczyków. Jeden Starszy Pan był zainteresowany tylko kwestią palenia w piecach. -Eee... W tym piecu palili ludzi?- pyta pokazując kaflowy piec w bloku, w którym spali więźniowie. Patrzę na piec, patrzę na to, że jest kaflowy, patrzę wreszcie na to, że jest w bloku, w którym spali więźniowie i próbuję sobie wyobrazić, że w ogóle przychodzi mi do głowy, że Niemcy palili w nim zwłoki. W kaflowym piecu? Seriously? -Nie - odpowiadam. -To są zwyczajne piece grzewcze.
-Aha, mhm.

Idźmy dalej. Jesteśmy w Birkenau. Starszy Pan:
- Eee... to są kominy krematoriów, w których palono ludzi?- pokazuje na kominy po drewnianych barakach. Patrzę na rzędy wystających kominów po jakichś dwustu, trzystu barakach i próbuję sobie wyobrazić, że w ogóle przychodzi mi do głowy, że Niemcy palili w nich zwłoki. We wszystkich tych piecach na raz? W dwustu na raz? Seriously? - Nie- odpowiadam.- To pozostałości po barakach na odcinku drewnianym. Ogrzewano nimi baraki, w których spali więźniowie.
- Mhm. Mhm.

Wreszcie w baraku mieszkalnym. Pokazuję prycze, na których spali więźniowie. Starszy Pan, pokazując na komin grzewczy:
- Eee... czy w tym miejscu palono zwłoki?
AaaaAaaaa! To. Jest. Piec. Grzewczy. Tu. NIE PALONO zwłok.- mówię. Ale na wszelki wypadek jeszcze powtarzam to samo w odwrotnej kolejności. -Tu zwłok NIE PALONO, bo to jest piec grzewczy.- nie szkodzi jeszcze po raz trzeci: -Zwłoki nie były tu palone, bo to jest piec do ogrzewania baraku.
- Mhm. Mhm.
Jakoś mam niepokojące przeczucie, że jednak nie dotarło.

Po południu pokazuję Starszej Żydówce z Kanady ruiny krematorium.
Starsza Żydówka z Kanady:
- Wiesz, urodziłam się w maju czterdziestego piątego ale parę lat temu byłam w Yad Vashem i wtedy dotarło do mnie, że zginęłam w obozie.
 - Eee...Aha.
- W poprzednim wcieleniu.
- Mhm.

 Jeszcze tylko cztery tygodnie. Cztery tygodnie, cztery tygodnie, mhm. Byle dotrwać do końca sezonu i szlus. Jej, potrzebuję przerwy.

8.10.13

w domu w Oświęcimiu. Mówię mamie, że zrobiła mi się afta na dziąśle. -O! To pojedziemy do apteki kupić Ci coś. Aptekę mamy właściwie za blokiem, ale mama mówi, że podjedziemy samochodem, bo nogi nie są do chodzenia, tylko do ozdoby. Święte słowa. W aptece bierzemy coś na tę moją aftę i jakieś tabletki na gardło. -A niech mi pani pokaże te kremy z kolagenem... Tak z kolagenem, bo ja ostatnio czytałam, że ten kolagen dobry jest... Dobra, to mam. To jeszcze jakby pani miała jakiś kolagen w tabletkach, ten co ostatnio reklamują w telewizji... I jeszcze... Wanda, Ty chcesz coś? 

Pytanie w samą porę, bo właśnie zawiesiłam oko na jakimś 'serum regenerującym do rzęs' (kurka, to można sobie zregenerować rzęsy?!). -No to może to serum na rzęsy? A ile to kosztuje? Mama mówi, żebym brała -A to obok, to co?- pyta. -To jest żel odbudowujący rzęsy- mówi Aptekarka. -A czym to się różni od serum?- mama. -Serum jest do stosowania na dzień, a żel na noc. Acha. Bierzemy oba. Jak szaleć to szaleć! Przy kasie pani Aptekarka mówi nam, że razem będzie 330zł (aaAAAaa!), ale że zrobi nam 10% upustu. 

Wsiadamy do samochodu z tymi kremami z kolagenem i żelem na rzęsy. Mama, z satysfakcją przeglądając zawartość torebeczki z kosmetykami:
- Powiem Ci, Wanda, że ja ostatnio kremy kupuję tylko w aptece. Bo potem jak ojciec przegląda wyciąg z konta, to patrzy, że 300 złotych, ale zaraz patrzy: apteka, kremy z apteki, wiesz, leki, za leki trzeba zapłacić, bo swoje kosztują... No, to co robią te żele do rzęs?

:) kolejna lekcja życia od mamy. Uczymy się całe życie.