Ja i Ania Sz.
stwierdziłyśmy osobno, acz zgodnie, że to super pomysł nie jeść słodyczy
w Wielkim Poście. Wszystko niby fajnie- nie dość, że mamy konkretne
intencje (a ja to już mam taką, że ło!), to jeszcze ogólnie wyjdzie nam
na zdrowie i na coś, co nie wiem co, bo nie wiem, czemu nie przychodzi
mi do głowy, tylko że minęło zaledwie pół tygodnia a ja już zaczynam się
łamać.
Wątpliwość nr 1: Po jakiego grzyba
robić sobie intencję wielkopostną, jeśli nawet nie jest się katolikiem
(to o mnie), ma się odrębny post w Kościele w każdą pierwszą środę
miesiąca (to o moim zborze) i ma się nawyk kupowania ciasteczek z
czekoladą i częstowania nimi koleżankę z pokoju (to o mojej
współlokatorce).
Wątpliwość nr 2: Co właściwie należy rozumieć pod pojęciem 'słodycze'?
Opinie są podzielone. Jedni- niech będzie, że minimaliści- uważają, że wszystko to co zawiera czekoladę, względnie jest nią posypane, oblane itp. Stronnictwo reprezentuje np. dziewczyna mojego brata, która orientuje się w katolickich niuansach liturgicznych, wielkopostnych i innych zapewne też, a to dlatego że jest z Limanowej, a tam mieszkają sami pobożni ludzie (za wyjątkiem tych niepobożnych).
Drudzy- maksymaliści- twierdzą, że słodycze to ogólnie wszystkie słodkości, czyli nie tylko czekolada, ale też wafelki, ciasteczka maślane, szarlotka i sernik (oraz wszystkie inne ciasta świata, ale mnie obchodzą tylko te, które mama robi w domu). Przy czym w stronnictwie już widać dualizm poglądów. Twardogłowi uważają, że mowa tu o wszystkich ciastach (bo jakby nie było ciasto to ciasto), a liberałowie, że wszystko zależy od mąki (jak ciasto nie jest z mąki, to nie jest ciastem, czyli np. sernik jeść można, bo 'co to za ciasto z samego sera, jajek i cukru?!' No a cukier to przecież burak cukrowy, a burak to nic innego jak warzywo).
No i jestem jeszcze ja i moje prywatne podejście do sprawy, które najwyraźniej jest najradykalniejsze ze wszystkich, bo ja założyłam, że chodzi o całe to śmieciowe jedzenie (czekoladki, nie czekoladki, ciasta, ciasteczka, hamburgery, hot dogi, zapiekanki i chipsy). No i teraz trochę się o siebie martwię. Po pierwsze dlatego, że- jakby nie było- słowo się rzekło i trochę niezręcznie byłoby teraz renegocjować z Panem Bogiem wcześniej ustalone warunki (?), a po drugie dlatego, że wyszło na to, że w kwestii niejedzenia słodyczy jestem Wielkopostnym Krzysztofem Kononowiczem, bo u mnie, kurka wodna, nie tylko czekolady i ciasta nie będzie. U mnie niczego nie będzie. A święta dopiero za ponad miesiąc! :(
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz