17.2.13

Ja i Ania Sz. stwierdziłyśmy osobno, acz zgodnie, że to super pomysł nie jeść słodyczy w Wielkim Poście. Wszystko niby fajnie- nie dość, że mamy konkretne intencje (a ja to już mam taką, że ło!), to jeszcze ogólnie wyjdzie nam na zdrowie i na coś, co nie wiem co, bo nie wiem, czemu nie przychodzi mi do głowy, tylko że minęło zaledwie pół tygodnia a ja już zaczynam się łamać.

Wątpliwość nr 1: Po jakiego grzyba robić sobie intencję wielkopostną, jeśli nawet nie jest się katolikiem (to o mnie), ma się odrębny post w Kościele w każdą pierwszą środę miesiąca (to o moim zborze) i ma się nawyk kupowania ciasteczek z czekoladą i częstowania nimi koleżankę z pokoju (to o mojej współlokatorce).

Wątpliwość nr 2:  Co właściwie należy rozumieć pod pojęciem 'słodycze'?
Opinie są podzielone. Jedni- niech będzie, że minimaliści- uważają, że wszystko to co zawiera czekoladę, względnie jest nią posypane, oblane itp. Stronnictwo reprezentuje np. dziewczyna mojego brata, która orientuje się w katolickich niuansach liturgicznych, wielkopostnych i innych zapewne też, a to dlatego że jest z Limanowej, a tam mieszkają sami pobożni ludzie (za wyjątkiem tych niepobożnych).

Drudzy- maksymaliści- twierdzą, że słodycze to ogólnie wszystkie słodkości, czyli nie tylko czekolada, ale też wafelki, ciasteczka maślane, szarlotka i sernik (oraz wszystkie inne ciasta świata, ale mnie obchodzą tylko te, które mama robi w domu). Przy czym w stronnictwie już widać dualizm poglądów. Twardogłowi uważają, że mowa tu o wszystkich ciastach (bo jakby nie było ciasto to ciasto), a liberałowie, że wszystko zależy od mąki (jak ciasto nie jest z mąki, to nie jest ciastem, czyli np. sernik jeść można, bo 'co to za ciasto z samego sera, jajek i cukru?!' No a cukier to przecież burak cukrowy, a burak to nic innego jak warzywo).

No i jestem jeszcze ja i moje prywatne podejście do sprawy, które najwyraźniej jest najradykalniejsze ze wszystkich, bo ja założyłam, że chodzi o całe to śmieciowe jedzenie (czekoladki, nie czekoladki, ciasta, ciasteczka, hamburgery, hot dogi, zapiekanki i chipsy). No i teraz trochę się o siebie martwię. Po pierwsze dlatego, że- jakby nie było- słowo się rzekło i trochę niezręcznie byłoby teraz renegocjować z Panem Bogiem wcześniej ustalone warunki (?), a po drugie dlatego, że wyszło na to, że w kwestii niejedzenia słodyczy jestem Wielkopostnym Krzysztofem Kononowiczem, bo u mnie, kurka wodna, nie tylko czekolady i ciasta nie będzie. U mnie niczego nie będzie. A święta dopiero za ponad miesiąc! :(



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz